Dla mnie ten czas pandemii i kwarantanny nie był na początku łatwy. Wszyscy słuchaliśmy z niepokojem o nadchodzącej epidemii, pierwszych jej ofiarach i zadawaliśmy sobie pytanie: a co będzie z nami? Oczywiście na początku sami nie uniknęliśmy strachu, oglądając z zaciekawieniem coraz bardziej napiętych wiadomości, po których z mężem czuliśmy się jeszcze bardziej sfrustrowani. Do tej całej mieszanki lęku i niepewności o jutro, dołożył się jeszcze niespodziewany, nagły pobyt w szpitalu, z powodów ginekologicznych, który także nałożył nam na plecy dodatkowy ciężar zmartwień. Jednakże muszę przyznać, że mimo tych wszystkich trudności, które się zbiegły z czasem Wielkiego Postu i Triduum Paschalnego, zbawienne okazało się wysłuchanie rekolekcji ks. Dominika Chmielewskiego, wielkiego czciciela Maryi, który w tym czasie głosił „koronuj Jezusa, a nie wirusa” 😊
Polecał, aby odciąć się od wszelkich negatywnych wiadomości i zawierzyć swoje życie Bogu i w ręce Maryi. I faktycznie, odkąd przestaliśmy śledzić jakiekolwiek informacje o koronawirusie, w naszym domu znów zapanował spokój, nie martwiliśmy się już tak bardzo o jutro, bo wiedzieliśmy, że Bóg jest większy od naszych lęków i zna nas, nasze obawy oraz że czuwa nad nami, naszymi finansami, zapotrzebowaniami. Zaczęliśmy przeżywać ten czas jako swoistą formę rekolekcji, nasz dom stał się prawdziwym Domowym Kościołem, rozpoczęliśmy wspólne modlitwy, przy zapalonej świeczce, jak różaniec, czy koronkę do Bożego Miłosierdzia, co wcześniej wydawało się nie do przeskoczenia, ze względu na ciągły brak czasu, codzienne zajęcia itp. Modlitwa nagle zaczęła wypełniać nasz dom, ponieważ okazało się, że mamy na nią czas, ale że też chcemy ten czas znaleźć i Bogu go oddać. Co więcej, spędzając teraz więcej czasu wspólnie ze sobą, nie tylko przy modlitwie, ale też przy przygotowywaniu posiłków, odrabianiu lekcji z dzieckiem, graniu planszówek, wspólnym czasie w ogrodzie i innych domowych zajęciach, (nie ukrywam, że ćwicząc się jednocześnie w cierpliwości ) zbliżyliśmy i zacieśniliśmy swoje relacje, a także zobaczyliśmy w nas dużo poukrywanych talentów! I tak- mąż odkrył i realizował swoje pasje kulinarne przyrządzając nam cudowne posiłki, ja z kolei pomagając córce w lekcjach, odkurzyłam swoją pasję plastyczno -kreatywno-techniczną 😉, także przy malowaniu obrazów i pisaniu ikon (a wcześniej narzekałam na brak czasu i odkładałam na wieczne „potem”). Także wierzę, że ten czas był i jest nadal nam dany po coś. Na pewno nie po to, by przeżywać go w nieustannym stresie obgryzając przysłowiowe paznokcie, lecz może po to, by chwilę zatrzymać się w tym życiowym pędzie, pomyśleć i odpowiedzieć sobie na podstawowe, fundamentalne pytania: po co ja w ogóle żyję? dla kogo? co jest moją pasją, talentem, a co zawsze chciałam/em wykonać, ale z rożnych względów nie mogę, dlaczego? I czy mogę to jakoś zmienić?
Tak, to był czas dużych zmian w naszej rodzinie, czas rekolekcji, przybliżenia do Pana Boga i rodziny jednocześnie, czas odkrywania zakopanych pasji…Chwała Panu!
Comments